Posty

Wyświetlanie postów z 2016

Kochać, czy nie kochać?

Lubię czasem posłuchać w Internecie wywiadów z ludżmi którzy doświadczyli  „przewrotu” w swoim życiu. To tak, jakbym szukał potwierdzenia, że mój osobisty „przewrót” lub „nawrócenie” jest czymś normalnym i zdarzyć się może każdemu. Otóż osoba ta zapadła na poważną chorobę, która uziemiła ja na kilka miesięcy w łóżku. Czas ten, pomimo bólu i cierpienia przyniósł jej również przestrzeń na rozważanie sensu życia i tego, po co żyjemy. Od tego czasu rozpoczęła poszukiwania odpowiedzi na te pytania. Jednak nie to mnie ujęło. Powiedziała w trakcie wywiadu coś, co pozwoliło mi zrozumieć czym jest  słowo ”kochać”. Prowadzący zapytał ją, co zrobiła, że pokochała siebie. Odpowiedz mnie zaskoczyła. I tak osoba ta dała odpowiedz mniej więcej taką: „odpuściłam sobie wszystko, wszelakie wyobrażenia o sobie, o swojej przeszłości. Odpuściła również wszystkie krzywdy, jakie doznała od ludzi” po czym dodała” Kochać siebie to nie słowo „Kocham”, ani też kierowanie miłości do kogoś, lub czegoś, pomijając

Aby radość wasza była pełna.

Byliśmy z dzieciakami w sklepie zoologicznym, celem powiększenia stanu posiadania istot żywych w naszym domu. Cóż za radość oglądać te wszystkie Boże stworzenia. Szczególnie dzieci ożywiły się bardzo w tym sklepie, jakby poczuły, że to ich żywioł. A ja nie mogłem oderwać oczu od pary szynszyli, które leżały przytulone do siebie w małym kojcu. Raz za razem z niego wychodziły powąchać otoczenie, a potem zmykały do swojej kryjówki i tam się przytulały do siebie. Nie trudno było mi zgadnąć, że to para. Jakże piękny widok widzieć dwie istoty przytulone do siebie, jakby stanowiły jedność. Ne było tam ocieniania, poprawiania, wzajemnych pretensji i żalów. Była miłość.  Szynszyli nie kupiliśmy. Wyszliśmy ze sklepu z akwarium. Jednak widok dwóch zwierzaków w wyobrażni mi pozostał, bo szkoda mi tego widoku było nie zabrać ze sobą. Jakże wielka we mnie jest tęsknota za takim właśnie bezgranicznym przytulanie się do kogoś, kogo kocham. Do zatopienia się w miłości, gdzie nie ma myślenia i

Diament

Czasami przeglądam grupy Chrześcijańskie na facebook-u i czytam co ciekawe teksty. Dzisiaj trafiłem na perełkę wśród nich: „Najfajniejsze w człowieku jest to, co jest w środku. Coś czego nie widać. To coś jest jak najpiękniejszy diament, jaki może istnieć na świecie. Każdy człowiek taki w sobie ma. Nie każdy zdaje sobie sprawę z tego, jaki cenny skarb nosi w sobie. Czasami jest zepchnięty w kąt, zakurzony, zapomniany. Czasami sami chcemy ten kamień rozwalić swoimi grzechami, albo inni próbują wmawiać nam, że ten nasz brylant to straszny, nic nie warty badziew. Miłość, pasje, marzenia, relacje, talenty. Na pewno o czymś zapomniałem. Jest tego wiele. Wiadomo - homo sapiens to skomplikowane stworzenie. To wszystko razem tworzy ten diamencik. Szlifujmy go. Niech lecą iskry. Jest taki fachowiec, który Ci w tym szlifowaniu pomoże. Prawdziwy mistrz. Zna się na robocie, nie ma lipy. Nie mam niestety numeru telefonu do Niego. Jest nim Jezus Chrystus. Ja go nigdy nawet "na żywo" n

Odwaga podążania własna drogą.

Eric Berne, kanadyjski psychoterapeuta kiedyś powiedział, że ludzie przychodzą do niego nie po to, aby się zmienić, lecz z nadzieją, że psychoterapeuta sprawi, iż gówno w jakim siedzą przestanie im śmierdzieć. Polecam przeczytać jego książkę „W co grają ludzie”. Bo czy tak naprawdę chcemy się zmienić? Czy raczej wolimy „otoczenie” zmieniać, aby dopasować je do swoich wyobrażeń i oczekiwań? Wiele lat waliłem głową w "ścianę" zmieniania innych i zadowalając ich z nadzieją, że za nią znajdę to, czego szukam- spełnienia, poczucia bycia kochanym, dowartościowania się i gdyby nie choroba, a z nią zrozumienie na czym polega „zmiana”, pewnie dalej bym stał przed ową „ścianą” pragnąc zmieniać ludzi wokół mnie, zdarzenia i uczucia w sobie. Kilka dni temu na spotkaniu ze znajomymi, praktykującymi katolikami, zapytano mnie- co daje mi praktyka medytacji chrześcijańskiej. Przyznam się, że wpadłem w przerażenie na dźwięk owego pytania i ze spuszczoną głową szukałem w sercu, co mam

Nic, nie musisz mówić nic.

Nic, nie musisz mówić nic . Odpocznij we mnie. Czuj się bezpiecznie. Pozwól kochać się . Miłość pragnie Ciebie. Byłem niedawno na pogrzebie pewnej Pani, co bardzo mi pomogła w czasach mojej choroby. Kiedy poprosiłem ją o sprzedaż jabłek prosto z drzewa, zapytała po co? Odpowiedziałem, bo jestem chory na nowotwór i potrzebuję owoców i warzyw z naturalnej hodowli, bez pestycydów. Oczywiście napomknąłem, że zapłacę. Wzruszyła się, bo już po pół godzinie miałem przed drzwiami pełen worek świeżutkich jabłek, a i na warzywa przez nią uprawiane też mnie zaprosiła. Narwałem liści boćwiny, aby dodać do wyciskarki z innymi warzywami. Jako zapłatę, poprosiła o uśmiech i dobre myśli o niej. To było rok temu. Teraz już jej nie ma i smutno mi się robi na myśl o tym, że odeszła. Pogrzeb był piękny i uroczysty. Zjechało się kilku księży, a kościół był pełny żegnających. I byłby to zwyczajny, kolejny pogrzeb, na którym byłem, gdyby nie dwa szczegóły, jakie mną poruszyły. Kazanie miał mł

Czas na zmiany?

Dzisiaj doznałem kolejnego szoku podczas porannej Modlitwy Głębi. Który to już raz? Było ich trochę. I to jest najfajniejsze w owej prostej modlitwie zatopienia się w ciszy i trwanie w niej. Bardzo często zaskakuje tym, co się pojawia. A to, co się pojawia zawsze ma wydźwięk prawdziwości życia. Otóż, jak na dłoni zobaczyłem swoje przekonanie-„nie dam rady” i przeszył mnie dreszcz emocji, poplątany z smutkiem, gdyż całe życie udowadniałem sobie że „dam radę”. A potem olśniło mnie. Bo tak naprawdę boje się tego, co się stanie jak nie dam rady. Bo nie pracuję na etacie, gdzie wypłata pewna, lecz zarabiam na prowizji od sprzedaży. Jestem skazany na siebie samego, efektywność swoich działań. Jeśli są nieefektywne, nie mam pieniędzy. A jak nie mam pieniędzy, to są problemy, bo trzeba dzieci nakarmić, spłacić kredyt itp. I tak sobie żyję, albo żyłem w lęku, co będzie jak nie dam rady. Od momentu, gdy wyprowadziłem się z domu rodzinnego, większość moich decyzji było jednym wielkim udowadn

Obława.

Zaczęła się praca zarobkowa i zaczęła się OBŁAWA myśli destrukcyjnych. Tych z przed laty, które demotywowały nie na każdym kroku. Teraz je bacznie obserwuję i siekę mieczem odwagi, jaką pielęgnuję każdego ranka w Modlitwie Głębi. Do tego doszły jeszcze zatoki i ich zapalenie. Wszystko we mnie robi wszystko, aby nie robić rzeczy ważnych, tak jak przed laty. Nie daję się jednak i większość czasu, jaki teraz mam dla siebie poświęcam na siedzenie w ciszy i wsłuchiwanie się w nią. Wychwytuję ową ciszę, przebijając się przez natrętne myśli i emocje i kleję się do niej, jak do kochającego ojca, abym mógł w nim odpocząć, w przerwach na działanie. Robię nowe rzeczy i nie wiem jak się losy tego, co robię potoczą, więc na logikę wypadałoby się pogodzić z myślami, że może nie wyjść i wrócę do punktu wyjścia. Na logikę jednak, i na szczęście. Ostatnimi czasy totalnie logikę ignoruję. Zrozumiałem, że myślenie moje tylko mi przeszkadza, bo doskonale wiem, że jedyna ważną rzeczą jest dział

Gram w drużynie zwycięzcy

W wolnej chwili chwyciłem za Gości Niedzielnego. Ostatnio rzadko do niego zaglądam, bo za dużo w nim o polityce. Jednak wczoraj coś mnie tknęło, aby zajrzeć. I tak sobie czytam wywiad z selezjaninem, dawnym karateką, Ks. Dominikiem Chmielewskim, który mówi takie oto słowa: „Mam poczucie, że gram w drużynie Zwycięzcy. Ten mecz jest już dawno wygrany, teraz mamy tylko tak prowadzić grę, aby udowadniać….”, „ Musimy mieć mentalność zwycięzcy. Jak się ją zdobywa? Przebywając wśród zwycięzców i słuchając świadectw ich zwycięskich walk, ale przede wszystkim przebywając z Jezusem- zwycięzcą 24 godziny na dobę” . Jako dzieciak wzorów Zwycięzcy w mojej rodzinie uświadczyć za żadne skarby nie mogłem.  Mężczyżni mego rodu raczej unikali wyzwań, za to chętnie raczyli się gorzałką , obnażając w ten sposób jeszcze bardziej swoją słabość. Otaczając się tą słabością na co dzień, miałem poczucie przegranego człowieczeństwa, gdzie dominował strach i bezsilność. Do tego dochodziło jeszcze poczucie

Smutek

Jest takie miejsce we mnie, gdzie mieszka smutek. Od kilku dni odwiedzam je. Mieszka w brzuchu. I znów powrócę do czasów dzieciństwa. Który to już raz na tym blogu.  Nie idzie jednak inaczej. Bo ten smutek, to część mojego życia. Dzisiaj dziecko narysowało nasza rodzinę. Zaległe zadanie domowe. Przyglądałem się mu z wielka radością, wszyscy uśmiechnięci. Jaka ulga, że tak nas wszystkich radośnie postrzega. Gdybym ja, jako dziecko narysował moją rodzinę, było by to morze smutku. Co mam zrobić z tym „smutkiem”?. Siedzę w Modlitwie Głębi nieruchomo jak skała, a z oczu kapią mi łzy i czekam kiedy wybije 25 minuta siedzenia, abym mógł wstać i dorwać się do czekolady. Rozpłynie się w moich ustach i ukoi mnie na chwilę. Wracam jednak do siedzenia w ciszy, bo nie mam innego pomysłu, jak go doświadczyć jeszcze raz świadomie i z pełną odpowiedzialnością pozwolić mu się wypalić, bo w głębi serca wiem, że nie przeżyłem go do końca. I to tyle. Refleksja: Dzisiaj byłem na

Przebaczenie które niesie ulgę.

Pojawiło się w moim sercu dzisiaj, po porannej Modlitwie Głębi. Słowo, na które długo czekałem-„Przebaczam.”  Wybrzmiało całą swoją mocą i przyszła ulga, jakbym zrzucił worek kamieni z ramion. Cudownie i lekko się teraz czuję, bo nie muszę już nosić w sobie całej tej zadry, jaka mnie przez lata koliła w duszy. Swobodniej oddycham, a lęk ucichł, jakby zrozumiał, że jeśli stanie się znów coś złego to podziękuje za to. Latami tłumiłem w sobie płacz, który gromadził się od dzieciństwa. Chwile, gdy ojciec lał mnie pasem z wściekłością, starałem się usilnie zastąpić zrozumieniem tego, że inaczej nie umiał i, że sam był raniony przez swojego ojca. Brak czasu mamy na poświęcenie mi  choć chwili uwagi z miłością, również starałem się wytłumaczyć. No, bo cóż mogłem wtedy zrobić. Zrzucenie winy na siebie było wtedy jedynym rozwiązaniem.  Przecież musi być ze mną coś nie tak, skoro mama nie zauważa mojego smutku i lęku. Wiele razy wybaczałem, tak jak nauczał Jezus.-„ Wybaczaj, nieustannie

Jak trwoga, to do Boga.

Dawno temu zawsze bałem się, że spotka mnie coś, czego nie będę w stanie uciągnąć. Lęk ten powodował, że kuliłem się w sobie jak dziecko, które chce wtopić się w ramiona mamy i poczuć ukojenie. Trudno jednak 30-latkowi wskoczyć na kolana matki i rzewnie zapłakać nad losem dorosłego człowieka, przed którym życie stawia wyzwania, a 30-latek się boi. W końcu kiedyś trzeba dorosnąć. Pierwszy przebłysk dorosłości pojawił się po przesłuchaniu płyty „W imię Jezusa możesz wszystko” I chyba dopiero wtedy po omacku zacząłem szukać mocy, jaka jest we mnie, a zdanie, które pociągnęło mnie ku temu, to:  „Jeśli nie zrealizujesz swoich prawdziwych pragnień serca za życia, to szansa na spokój w niebie jest mizerna. Trafisz do czyśćca, gdzie i tak będziesz musiał owe pragnienia serca zrealizować.”  Do tego doszła jeszcze rozmowa z osobą pracującą w hospicjum, która trafnie ujęła zwlekanie z realizacją marzeń – „Ludzie za życia udają, że żyją, a jak już prawdziwie przychodzi śmierć, wtedy żałują, ż

Płyń!

Pod natchnieniem przedwczorajszego wpisu „Wypłyń!”,   trafiłem na cytat św. Ignacego Loyoli z książki De Mello „Szukaj Boga we wszystkim”: „Właściwością ducha dobrego jest dodawanie odwagi i siły, pociech, łez, natchnień i spokoju”, „Dla dobrego ducha jest łagodzenie i usuwanie przeszkód, żeby postępować w dobrym”.  De Mello kontynuuje - „Jeśli idziemy za wskazówkami dobrego ducha dzieje się właśnie to: dochodzimy do punktu, kiedy wszystko jest łatwe. Nie ma żadnych przeszkód, po prostu płyniemy przed siebie” Pięknie napisane, aż chce się żyć.  Tylko jak odnaleźć tego dobrego ducha w sobie i nauczyć się iść za jego głosem? Jest taka przypowieść o dwóch psach: jednym łagodnym, a drugim wściekłym. Jeśli oba się karmi tak samo,  w końcu wściekły pożre tego łagodnego, bo z natury jest agresywny. Gdyby karmić tylko pieska łagodnego, ten drugi, wcześniej czy póżniej musi zdechnąć. Ten duch, którego więcej karmie, ma wpływ na moje realne życie. Mam wrażenie, że z duchami

Wypłyń!

"Pan ci mówi "otwórz się" Pan ci mówi "wstań" Ja jestem, odwagi Czemu wątpisz w łaske mą Wypłyń na  głębie Pan tak blisko jest Z nim zarzucisz swą sieć"                                              Mocni w Duchu Jesień w pełni wyłoniła swoje piękno. Szczególnie widać ją w barwie liści drzew. Siedzę na werandzie i dociera do mnie, że wszystko jest w ciągłym ruchu. Płynie zgodnie z tym, co ustalił kiedyś tam, dawno temu, Najwyższy. I chcę tak jak te drzewa podłączyć się pod ten przepływ życia i cieszyć się jego przemijaniem, nie bacząc na to, że trzeba robić to i tamto, bo czy trzeba? Coraz częściej w codziennym życiu doświadczam chwil, gdy czuję, że wszystko płynie w swojej harmonii doskonałości, gdzie nie trzeba niczego zatrzymywać, do niczego się przywiązywać, za niczym tęsknić, bo wszystko w tym przepływie jest dane. To są te chwile, dla których chcę umrzeć. Zostawic wszystko i po prostu się zatracić. Kilka lat temu, w swoich poszu

Zmianę świata zaczynam od siebie.

Nie ukrywam, że blog zrodził się w moim sercu po to, aby promować tak prostą i tak zmieniającą życie Modlitwę Głębi. Na ostatniej sesji Tchnienia Ciszy, gdy zobaczyłem dwunastkę śmiałków którzy przyjechali po to, aby zapadać w milczenie zrobiło mi się smutno, że tylko tylu. Miejsc było dwa razy więcej. A szkoda. Bo im nas więcej, tym więcej dobra będzie na świecie. Nasz mentor ojciec Wojtek powiedział piękne zdanie, które mnie urzekło - W trakcie trwania w Modlitwie Głębi modlimy się za wszystkich i za wszystko. To takie puszczanie czystej intencji w świat, aby wszystkim ludziom żyło się lepiej. Jest taka piękna scena z filmu „Piąty Element” gdzie Leeloo zapoznaje się z historią ludzkości i w pewnym momencie widać jak łzy jej kapią po policzkach. Płacze nad nędzą gatunku ludzkiego, gdzie w całej historii ludzkości, jako jedyny gatunek na ziemi zabijamy siebie nawzajem. Setki milionów ludzi ginie z rąk współbraci. Świat zwariował. Czas, aby się wyłamać z tego wariactwa i zr

Z niczym się urodziłem i z niczym odejdę

Doszły mnie wieści moich znajomych, że treść bloga jest bardzo intymna-"tak jakbym swoje flaki wywalał na zewnątrz." Cieszy mnie to, bo taki ma być odbiór. Nie chcę kolejnego bloga w sieci o tym jak to Pan Jezus mnie kocha i czy jestem przeciw, czy za czarnymi marszami. Szukam w życiu autentyczności. Tych uczuć, które podkreślają moje życie, chwil, gdzie chce się dla nich umrzeć i relacji gdzie płynie autentyczna miłość. I o tym chce pisać - moich poszukiwaniach Boga i prawdy. Czy ową PRAWDĘ- o której mówił Jezus- dotknę? Nie wiem. Wiem jednak, że warto iść i szukać. I jestem głęboko przekonany, że Boga interesuje moje serce, a w nim wszystko to, co chcę ukryć i czego się boję. Jego interesuje moja nagość serca. Dlatego jest intymnie. I nie sądzę, aby była jakaś pośrednia droga do poznania Boga. Tylko nagość. Bo taki wyszedłem z łona mamy i takiego mnie będą chcieli po śmierci. Jestem ciekawy ilu ludzi ma świadomość tego, że umierając zostawiają wszystko to, do czego

Biorę swój krzyż i idę, bo widzę w tym sens.

„Co dajesz innym, wraca do ciebie” - czepiam się tego zdania jak koła ratunkowego, bo nie zawsze mam siłę dawać innemu człowiekowi to, co chciałbym dostać. Po ostatniej sesji Tchnienia Ciszy ( dwudniowym odosobnieniu) miałem przebłysk świadomości, że wszyscy jesteśmy stworzeni z jednego żródła. Przyroda, a w niej my, stanowimy jedną całość. To doświadczenie zrodziło we mnie postanowienie, aby już nikogo nie ranić, ani niepotrzebnie nadużywać  tego, co daje mi natura. Łzy mi poleciały, jakbym zapłakał nad wszystkimi tymi chwilami, gdy raniłem siebie i innych poprzez pouczanie, nagabywanie, ocenianie, pałanie zemstą itp. Sporo się tego nazbierało. Szczerze napiszę, czułem się jak worek śmieci, który zdał sobie sprawę, że śmierdzi.. Dotarło do mnie również, jak często oceniam ludzi i sytuacje, jakie mi się przytrafiają z ich strony. Od tego czasu uczę się na łapaniu siebie w ocenianiu i je puszczam. Nie jest to dla mnie łatwe, jednak próbuję, bo widzę w tym sens. Bo tak naprawdę robi

W ciszy i ufności leży nasza siła

Wczoraj na stronie internetowej Deona pojawiły się cytaty z dzienniczka św. Faustyny. Jeden szczególnie mnie ujął: „… Dusza milcząca jest silna; wszystkie przeciwności nie zaszkodzą jej, jeżeli wytrwa w milczeniu. Dusza milcząca jest zdolna do najgłębszego zjednoczenia się z Bogiem, ona żyje prawie zawsze pod natchnieniem Ducha Świętego; Bóg w duszy milczącej działa bez przeszkody.” Jeżeli taka osoba jak św. Faustyna coś takiego pisze, nie będąc jeszcze świętą, to jest w tym prawdziwa i z pewnością sama to odkryła, jako skromna zakonnica i prawdopodobnie z duszy milczącej czerpała swoja siłę i moc. A z pewnością nie było jej łatwo.  Cytat ten jest potwierdzeniem mojego odkrycia - skąd czerpać siłę w życiu. Trzeba zamilknąć- wyjść poza myślenie, racjonalizowanie, ocenianie itp. Zgodzić się na to co jest i być obecnym z tym. Pytanie: czy warto zaryzykować? Ja ryzykuje każdego dnia. Pamiętam ten dzień, gdy siedząc nieruchomo na poduszce i wsłuchując się w głąb siebie, p

Łaską jesteśmy zbawieni, z łaski możemy tu stać.

Od jakiegoś czasu chodzi za mną „zdziwienie” jakie pojawiło się we mnie kilka miesięcy temu, gdy tak sobie gaworzyliśmy z księdzem na duchowe sprawy. Zadałem mu wtedy pytanie - Jak to jest, że staram się i ciągle mam poczucie, ze nie zasłużyłem na zbawienie. A ksiądz w odpowiedzi: „ Nie trzeba zasługiwać na to. Łaska już jest nam dana, w tej właśnie chwili”. „ Kopara mi opadła ze zdziwienia. Czyli co, nie musze robić czegokolwiek i jestem zbawiony?-  zadałem kolejne.  Padła odpowiedź ‘”TAK” i ksiądz zacytował pewną przypowieść o staruszce, co stała przed bramą nieba i chciała się tam dostać wymieniając po kolei swoje dobre uczynki. I nic to nie dawało. W końcu się „zresetowała” i wykrzyczała -Jezu ratuj! Bramy niebios uchyliłysię przed nią. Doświadczyła łaski. Łasko zbawienia czymże jesteś? I dlaczego świtasz mi w myślach? Jako dzieciak, aby coś dostać miałem poczucie, że muszę na to zasłużyć. Potem szkoła . Do ocen się nie przykładałem, bardziej zależało mi na uwadze rodziców

O posłuszeństwie słów kilka „Wróbla Ćwirka”

Zaprosiliśmy kiedyś znajome małżeństwo z dziećmi, na kawę i pogawędkę. Lubię ich, bo mają coś w sobie, co mnie fascynuje. Widać w nich wzajemną troskę o siebie i rodzinę ,oraz poszukują jako katolicy drogi do Boga. Prawie zawsze z nimi rozmawiamy o tych rzeczach życiowych- ważnych i rozmowa się zawsze klei. W pewnym momencie tej rozmowy znajomy stwierdził, że ostatnio pojął ,iż „musi być posłuszny naukom kościoła” . Zmroziło mnie jak to usłyszałem. Potem długo zastanawiałem się, dlaczego cos przeszyło nie na wylot na dźwięk słowa „posłuszny kościołowi” Od tego czasu minęło kilkanaście tygodni i dopiero teraz świta mi w głowie zrozumienie owego „zmrożenia” W dzieciństwie utożsamiałem Boga jako starca siedzącego na tronie i dyrygującego całą orkiestrą aniołów, których zadaniem było karać ludzi za złe uczynki, a nagradzać za dobre. Malowidło takiego starca widniało na suficie naszego kościoła i zawsze mnie przerażało. Ta surowość Boga jeszcze bardziej utrwalała się, gdy w wakacje cho