Czas na zmiany?
Dzisiaj doznałem kolejnego szoku podczas porannej Modlitwy Głębi.
Który to już raz? Było ich trochę. I to jest najfajniejsze w owej prostej
modlitwie zatopienia się w ciszy i trwanie w niej. Bardzo często zaskakuje tym,
co się pojawia. A to, co się pojawia zawsze ma wydźwięk prawdziwości życia.
Otóż, jak na dłoni zobaczyłem swoje przekonanie-„nie dam rady” i przeszył mnie
dreszcz emocji, poplątany z smutkiem, gdyż całe życie udowadniałem sobie że
„dam radę”. A potem olśniło mnie. Bo tak naprawdę boje się tego, co się stanie
jak nie dam rady. Bo nie pracuję na etacie, gdzie wypłata pewna, lecz zarabiam
na prowizji od sprzedaży. Jestem skazany na siebie samego, efektywność swoich
działań. Jeśli są nieefektywne, nie mam pieniędzy. A jak nie mam pieniędzy, to
są problemy, bo trzeba dzieci nakarmić, spłacić kredyt itp. I tak sobie żyję,
albo żyłem w lęku, co będzie jak nie dam rady.
Od momentu, gdy wyprowadziłem się z domu rodzinnego,
większość moich decyzji było jednym wielkim udowadnianiem sobie, że sam dam
sobie w życiu radę. Brało się to stąd, że mama ciągle przekonywała mnie, że bez
niej mogę sobie w życiu nie poradzić. Na domiar złego udowadniała to, poprzez robienie trudniejszych rzeczy za
mnie- zadania domowe, załatwiania trudnych spraw za mnie itp. Odsuwała mnie w
ten sposób od konfrontacji z trudnymi wyzwaniami, z jakimi niewątpliwie miałem
się zmierzyć, aby stać się mężnym i pewnym siebie mężczyzną. Mam do niej o to
żal, bo ograbiła mnie z ważnych lekcji życia. I wcale się nie wstydzę napisać- mama mnie w ten sposób ud….ła. Nie
raz, będąc już na swoim, chodziłem do niej po pieniądze. Chętnie dawała, a ja
chętnie brałem. Gdyby choć raz posłuchała mojego ojca i wyrzuciła mnie za drzwi
z niczym, może szybciej bym zmężniał. Widocznie tak miało być, po to, abym
któregoś dnia to zrozumiał i jej przebaczył.
I jest teraz we nie znów ta lekkość, bo nie musze z tym
przekonaniem walczyć. Jak sobie nie dam rady, to się rozsypię i tyle. A pieniądze?
Ufam, że Bóg coś wymyśli. Oddałem mu na własność dom, utrzymanie dzieci,
samochód i firmę. Niech On się martwi,. Ja jestem tylko administratorem tego
dobra, jakie mi powierzył. A lęk jaki czuję, związany z „nie dam rady” też mu powierzam, w modlitwie,
kiedy staje przed nim nago.
Refleksja
Przeglądałem ostatnio inne blogi chrześcijańskie i naszło
mnie uczucie zdziwienia, a potem pomyślałem sobie, że mój blog jest totalnie odjechany od innych, gdzie nie ma słodzenia o dobrej nowinie,
przekonywania jak to Pan Bóg jest dobry i że trzeba czytać Biblię, bo to
umacnia. I jak fajnie jest spotkać kogoś, kto również idzie drogą Pana Jezusa.
I że wszystko jest takie fajne, wystarczy czekać na zbawienie. A ja, kurczę,
piszę, że zatapiam się w ciszy i tam szukam wytchnienia od trudów życia, a na
zbawienie patrzę jakbym chciał, aby było już teraz, a potem tego samego szukam
w realnym życiu. A przy okazji nie wytykam innym ich błędów, nie nawracam, nie oceniam, nie angażuje się w dyskusję. Może trzeba coś zmienić?
I tak pisząc to, naszły mnie wspomnienia pewnego mojego uczestnictwa
w procesji Bożego Ciała w Kokotku. Miał tam kazanie pewien ksiądz i takie oto
padły słowa: „ Jest Budda, Jest Mahomet, Jest Chrystus . Chrystus uczynił
swoimi kazaniami największe przemiany na świecie i dlatego w to, co mówił
wierzę, bo to zmienia mnie i Świat.” A potem dopowiedział: „ Najbardziej cenne
doświadczenie wiary dla mnie jest w momencie, gdy widzę w kościele zwykłego
chłopa, prosto z roli, który siedzi w ławce przed najświętszym sakramentem i
tak sobie na niego patrzy w ciszy. Jest Chrystus i jest On. I poza tym nie ma
nic. Tak jakby byli jednym. I po co to zmieniać.”
O Jezuśku!!!! Niczego nie zmieniaj, nurkuj w tą głębię, zabierasz mnie tam.
OdpowiedzUsuń