Posty

Wyświetlanie postów z 2017

Coś niecoś o współpracy z Aniołem Stróżem wg. Ojca Pio.

Właśnie zdałem sobie sprawę, że mija ponad rok od momentu, gdy napisałem pierwszy tekst na tym blogu. Czas tak szybko biegnie. Owo zdanie sobie z tego sprawy uzmysłowiło mi, że jedyne co mam, to świadomość biegnącego czasu, a z nim mojego życia. Nie minie chwila, a może dwie, a mnie nie będzie. Głęboko wierzę w to, że dusza jest nieśmiertelna, czyli wieczna. Jeśli więc „JA” umrę, to kto będzie żył w nieśmiertelności i wiecznie? Nietrudno jest odgadnąć, że owe „JA” jest nierzeczywiste. To takie moje „mistykowanie” na czas dnia, gdy będę odwiedzał groby bliskich. A swoją drogą, fajnie jest mieć poczucie, że pomimo tego, iż wszystko przemija, coś we mnie jest nieśmiertelne i wieczne. Zrozumienie tego, jest dla mnie pewna forma nagrody za codzienne, wytrwałe siedzenie w modlitwie ciszy. Owych nagród jest o wiele więcej. Pisałem o nich we wcześniejszych wpisach. Dzisiaj chcę się podzielić kolejną nagrodą zrozumienia, co miał na myśli Ojciec Pio dając wskazówki pewnej kobiecie w 1913 ro

Porzucanie siebie.

Dopiero niedawno pojąłem, w trakcie siedzenia w ciszy, że celem owego zapadania w nie jest porzucanie siebie. To zrzucanie siebie bardziej rozumiem jako rezygnacja z podążania za myślami i uczuciami w zamian za trwanie w ciszy. I przychodzi taki moment, gdy mam poczucie zawieszenia w przestrzeni. Jest tylko przestrzeń i doświadczanie bycia, a razem z nim stan, który nazwałbym- NIE WIEM. Nie powiem, lekko mnie ten stan przeraża. Zawsze się bałem ciszy. Już jako dziecko pamiętam, ze miałem momenty zapadania się w bycie i doświadczanie tego, co jest, jednak nie było tam owego NIE WIEM. Być może brało się to z tego, że żyłem w domu, gdzie był alkohol i przemoc. W takim otoczeniu zawsze trzeba było być przygotowanym na stres. Osoby wychowywane w takich domach wiedzą, o czym piszę. Człowiek nigdy nie jest pewien, z czym będzie musiał się zmierzyć. Gdy teraz patrzę na tamte lata, zdaję sobie sprawę, że naprawdę było mi ciężko uciągnąć te wszystkie ponure klimaty. Uciekałem więc w wyobraź

Zakochać się w życiu.

Gdy tak się siedzi w ciszy 20 minut dwa razy dziennie, dzień po dniu, człowiek zaczyna dostrzegać w środku siebie, że coś w nim jest takiego, co delikatnie porusza serce. Jakby mówiło na swój własny, bezsłowny sposób, że jest się cząstką czegoś wielkiego. To coś, nie chcę tego nazywać, stara się przyciągać swoją uwagę. Robi to w sposób bardzo subtelny i delikatny. Nazwałbym to formą zaproszenia do trwania w relacji. Jak to mawia czasem ojciec Wojtek- relacji z Bogiem. Nie chcę używać tutaj słowa BÓG, gdyż mam świadomość, że ogromna większość katolików ma wyobrażenia Boga, jako kogoś, lub coś co jest poza nami, ludźmi. Dla mnie, po takich codziennych doświadczeniach subtelnej wibracji, jaką odczuwam w sercu, wierzenia większości staja się bez znaczenia. Jakbym zrozumiał, że zrozumienie rodzi się w sercu poprzez doświadczanie jej, a nie poprzez przekonywanie się do niej. Gdzie nagle nawiedza cię przebłysk- aha, to o to chodzi. Wtedy ty wiesz i nie musisz już więcej szukać odpowiedzi, bo

Przeżyj to sam. Nie zamieniaj serca w twardy głaz.

Chyba każdy z mojego pokolenia lat 70 i 80 pamięta kultową piosenkę Lombardu „Przeżyj to sam”. Prosty tekst, a tak wymowny. Dotyka serca. Szczególnie tym, co życie przeminęło bez wyrazu. I te tysiące zapalniczek wypluwających maleńki płomyk na znak solidarności z żalem po utraconych chwilach życia, które można było zobaczyć na koncertach Lombardu. Tak wielu z nas przeżywa życie bez uczuć. Skąd się to bierze? W czerwcu tego roku na rekolekcjach zamkniętych Modlitwy Głębi był czas pośpiewać trochę przy ognisku. Znajoma pieśń lombardu wybrzmiała akordy i pozwoliliśmy się ponieść słowom. A potem refren- „Przeżyj to sam, przeżyj to sam. Nie zamieniaj serca w twardy głaz, puki jeszcze serce masz.” Pieśń niosła nasze emocje daleko. Zabierał je wiatr i gnał hen przed siebie, Bóg jeden wie ile domów było z nami wtedy. A potem pojawiło się we mnie uczucie żalu. Żalu za utraconym czasem młodości, gdzie zamiast dać się ponieść życiu, stałem z boku zadowalając się jakimiś tam ochłapami. Tyle c

Byle w górę, w nieznaną dal.

Byłem ostatnio z dzieciakami w jednym z tych miejsc, gdzie panuje uciecha i swobodnie można poczuć się znów jak dzieciak. Parki rozrywki maja ta zaletę, że można korzystać z wszystkiego do woli, a i najeść się można również do syta. Uciech cielesnych tam nie brakuje, gdzie poza karuzelami można się świadomie wkręcić w strachy na lachy jakimi są kina 5D. Dałem się ponieść fantazji i pokorzystałem co nieco z tych atrakcji. Poza tym, był to dla mnie czas obserwacji naszych córek. Dziewczyny rozgrzewały się do czerwoności biegając od jednej atrakcji do drugiej. Wszystkie były zaliczone poza jedną. Wulkanem, na który trzeba było się samodzielnie wspiąć po to, aby na szczycie zasiąść w ogromnej zjeżdżalni i ponieść się fantazji puszczenia ciała i umysłu w dół. Dziewczyny poległy. Szczyt nie został zdobyty. Pozostała zazdrość, że inni weszli. Zaobserwowałem jedno zachowanie u dzieci. Za każdym razem gdy nachylenie się zwiększało, zwiększał się również u córek lęk przed tym, że mogą spaść

Ostrzeżenie.

Pragnę w tym wpisie podzielić się moimi obserwacjami zmian, jakie zadziały się w moim życiu odkąd pierwszy raz usiadłem do Modlitwy Głębi. Być może, pozwoli to osobą praktykującym medytacje chrześcijańską, lub jakąkolwiek formę modlitwy kontemplacyjnej na zweryfikowanie własnych przemyśleń i doświadczeń na własnej drodze. A nowe osoby zaczynające przygodę z taką modlitwą, albo rozgrzeje to do intensywniejszej praktyki, albo też zniechęci, co czasem się zdarza.  Podstawową zmianą jaka zadziała się we mnie to zrozumienie, ze nie jestem wyobrażeniami o sobie i wszelakimi pojęciami wypływającymi z myśli na własny temat. Nie jest to przyjemne doświadczenie, bo cała koncepcja mnie samego legła w gruzach. Przez kilka tygodni chodziłem jak pomyleniec, nie wiedząc, o co chodzi w moim życiu. Szczególnie dotyczyło to planów związanych z przyszłością. Stały się bez znaczenia.  Pamiętam ogromne przerażenie przed momentem uzmysłowienia sobie tego. A potem przyszła ogromna ulga i poczucie, że je

Cierpienie, ach to cierpienie.

Mijają kolejne miesiące mojej codziennej praktyki Modlitwy Głębi. Jeśli mógłbym się cofnąć w czasie, to nigdy nie przypuszczałbym, że z takim zapałem oddam się temu codziennemu trwaniu w ciszy. Skąd bierze się we mnie ta determinacja stawania wcześnie rano i zasiadania do tej najprostszej w swojej konstrukcji modlitwy? Co kieruje moja uwagę, aby o niej pamiętać na co dzień? Jestem przekonany, że tym czymś jest moje cierpienie. Zawsze mi towarzyszyło. Na różne sposoby starałem się go nie odczuwać, szukając znieczulaczy lub zapychając je kreowaniem rzeczywistości, która w moim rozumieniu mnie od niego wyzwoli. No i z pełną odpowiedzialnością napiszę- nie udało się. Co ciekawe, wszyscy praktykujący ową modlitwę, z którymi rozmawiałem również mają dość poczucia cierpienia, dlatego siadają do niej. Po dłuższym czasie praktykowania- około pół roku czasu, jak pisze św. Teresa z Avilla pojawia się w sercu człowieka zrozumienie, czym owo cierpienie jest. U mnie było to zrozumienie, iż rany

Zrozumieć własny motyw życia.

Długo zbierałem się do napisania kolejnego postu. Coś się we mnie zmieniło i mam poczucie, ze to ostatni post przed większą przerwą w moim pisaniu tego bloga. Mija rok odkąd pierwszy raz zasiadłem do praktyki Modlitwy Głębi. I faktycznie jest to modlitwa która odkrywa głębie. Tą najprawdziwszą zawsze obecną głębię, gdzie praktykujący powoli zaczyna stawać się jednością z nią. Dane mi było doświadczyć tego. Jest to ogrom miłości, która przenika wszystko, wszystko zalewa i wszystko pragnie objąć . I w tym przebywaniu, w tej głębi jest zatracenie siebie. Nie ma JA. Jest jedność. Człowiek staje się nikim. Nie da się tego pojąć rozumiem, myślami, studiowaniem Biblii, rozmowami na ten temat. Bo ta głębia jest ponad wszelkie pojęcie i wszelakie pisanie o tym na tym blogu nic nie wniesie do jakiegokolwiek życia. Jest zwykłym pisaniem. Nic nie wnoszącym potokiem słów. Trzeba praktykować. Nie tylko 25 minut dziennie. Trzeba w każdej chwili kontemplować i zgłębiać tajemnicę – czym jest ż

Bóg mnie kocha.

Czasem warto z księdzem porozmawiać na luźne tematy. Choćby po to, aby dowiedzieć się od niego, że większość ludzi posiada w umyśle obraz Boga dokładnie taki, jak własnych rodziców. Często zdarza mi się przejeżdżać obok kościoła, gdzie widuje napis: ”Bóg Cię kocha” i tak sobie myślę- fajnie. Jednak, co pomyśli sobie człowiek który miał „toksycznych rodziców”, którzy wychowywali go w poczuciu powinności, zakazów, nakazów. I tu już ta dobra nowina w wyobraźni tego człowieka mocno się komplikuje. Współczuję wszystkim głoszącym miłość Boga tym, co mieli niefajnych rodziców. Ale do rzeczy. Nie o wyobrażeniach Boga chcę napisać. O kartce papieru dzisiaj będzie. Pamiętam dni wywiadówek w szkole podstawowej. To był zawsze dzień trwogi dla mnie. Z góry wiedziałem, ze dostanę w skórę pasem od ojca. Pamiętam również co czułem, dostając te baty- nienawiść i złość. Zamiast tego co potrzebowałem, jako małe dziecko- poświęcenia czasu, docenienia, przytulenia i pokazania jak mam się uczyć

Sens wiary.

Coraz częściej łapie się na myśli, że fajnie jest nosić ze sobą poczucie obecności Boga w codziennym życiu. Nie tylko nosić, ale i zgłębiać tą obecność w doświadczeniach życiowych i relacjach z innymi ludżmi. Te doświadczenia nasuwają mi kolejną myśl: jakże ubogim człowiekiem byłem przez lata, kiedy zmagałem się z własnymi urojeniami na tematy bliskie życiu. A teraz taka niespodzianka. Zachciało mi się żyć. I nieważne są problemy, moje upadki i zwątpienia. W głębi serca wiem, że są po to, aby mi coś dały, abym w nich wzrastał poprzez zrozumienie, że wszystko sprowadza się do prostoty trwania w obecności miłości Boga, która mnie otacza zewsząd. I tak za każdym razem, kiedy doświadczam cierpienia mentalnego, wracam do owej obecności z sobą, w tym, który jest tu i teraz i cos się we mnie zmienia. I tak sobie dzisiaj leżę targany smutkami ostatnich doświadczeń życiowych i nagle w tej obecności pojawia mi się w głowie myśl: nikt mnie nie kocha. Gdy uświadomiłem sobie, jakie znaczenie t

Nudy, ach te nudy.

Jakiś czas temu miałem przyjemność uczestniczyć we Mszy świętej, na której kazanie wygłosił pewien Oblat. A, że był młodym duchownym, zapał z niego bil na wszystkich wiernych. W pewnym momencie opowiada historię, w której rozmawiał z młodym człowiekiem na temat wiary. Młodzieniec nie polemizował z duchownym czy warto czy nie warto wierzyć. Natomiast stwierdził, iż nie chodzi do kościoła, bo w kościele jest nudno! Oblata zatkało,. W głębi serca zgodził się z nim. Chciał jednak jakoś zachęcić młodego człowieka do szerszego spojrzenia na korzyści płynące z uczestnictwa w nabożeństwach. Zrezygnował. Tu zakończył opowiastkę i zaczął opowiadać i swoich wyprawach z młodzieżą, gdzie w trakcie podróży wplatał w nie przypowieści z Pisma Świętego. A, że odbył tych wycieczek rowerowych sporo, to i sporo młodych ludzi zaraził zgłębianiem sensu wiary. Wczoraj zabrałem się za zgłębianie książki, jaką mi podarowano, o wyniosłym tytule „Oddychać Imieniem” Benedyktyna Maksymiliana Nawary. Przyznam,