Byle w górę, w nieznaną dal.

Byłem ostatnio z dzieciakami w jednym z tych miejsc, gdzie panuje uciecha i swobodnie można poczuć się znów jak dzieciak. Parki rozrywki maja ta zaletę, że można korzystać z wszystkiego do woli, a i najeść się można również do syta. Uciech cielesnych tam nie brakuje, gdzie poza karuzelami można się świadomie wkręcić w strachy na lachy jakimi są kina 5D. Dałem się ponieść fantazji i pokorzystałem co nieco z tych atrakcji. Poza tym, był to dla mnie czas obserwacji naszych córek. Dziewczyny rozgrzewały się do czerwoności biegając od jednej atrakcji do drugiej. Wszystkie były zaliczone poza jedną. Wulkanem, na który trzeba było się samodzielnie wspiąć po to, aby na szczycie zasiąść w ogromnej zjeżdżalni i ponieść się fantazji puszczenia ciała i umysłu w dół. Dziewczyny poległy. Szczyt nie został zdobyty. Pozostała zazdrość, że inni weszli.

Zaobserwowałem jedno zachowanie u dzieci. Za każdym razem gdy nachylenie się zwiększało, zwiększał się również u córek lęk przed tym, że mogą spaść. Wyrażnie było widać jak poddają sie lękowi, a wtedy ciało zaczyna się cofać w dół, a wraz z nim przychodziło zwątpienie w własne możliwości. Prób było wiele, tym bardziej, ze widok dzieci, które uporały się z nachyleniem dawał szanse, ze i może mnie się uda. Nie udało się.

Słowo „udało się”, „nie udało się” powinni wymazać ze słownika. Ktoś, kto twierdzi, że mu się udało, tak naprawdę ograbia się z własnej mocy sprawczej. Jednocześnie twierdząc, że się nie udało, usprawiedliwia się własne słabości. Ale to takie moje przemyślenia.

Spostrzeżenie owo, które opisałem, bardzo fajnie można odnieść do praktyki Modlitwy Głębi. Celem jest świadome przebywanie w przestrzeni gdzie panuje cisza, ignorując wszystko to, co pojawia się w umyśle. Jedyny cel, jaki jest godzien uwagi to owa cisza w sobie. Każdy, kto już trochę praktykuje modlitwę ciszy zdaje sobie sprawę z tego, że do łatwych rzeczy to nie należy. Przychodzą po drodze różne uczucia i myśli, które chcą nas porwać i zawładnąć okresem siedzenia. Bardzo często wtedy wpadamy w cofanie się, bo nauczyliśmy się, że to łatwiejsze. Jest to nawyk ćwiczony latami i trzeba wiele trudu, aby wspiąć się na wyżyny puszczania wszystkiego, co się pojawia. Dla mnie jest to takie wspinanie się na szczyt własnej, prawdziwej egzystencji, którą co dopiero odkryłem i wspinam się, aby wejść na jej szczyt. Dokładnie tak jak moje córki czasem spojrzę w dół. Szybko jednak przypominam sobie scenę z parku rozrywki i wracam do świadomości ciszy w sobie, bo interesuje mnie szczyt.

 Wspinam się i wspinam. Dzień po dniu wyrabia się u mnie pragnienie poznania nieznanego. Dokąd mnie to zaprowadzi? Czy wejdę? Co po drodze odpadnie ode mnie? Może ego?[i]




[i] ę

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Przeżyj to sam. Nie zamieniaj serca w twardy głaz.

Żyję.

Demony przeszłości.