Zrozumieć własny motyw życia.
Długo zbierałem się do napisania kolejnego postu. Coś się we mnie zmieniło i mam poczucie, ze to ostatni post przed większą przerwą w
moim pisaniu tego bloga.
Mija rok odkąd pierwszy raz zasiadłem do praktyki Modlitwy
Głębi. I faktycznie jest to modlitwa która odkrywa głębie. Tą najprawdziwszą
zawsze obecną głębię, gdzie praktykujący powoli zaczyna stawać się jednością z
nią. Dane mi było doświadczyć tego. Jest to ogrom miłości, która przenika
wszystko, wszystko zalewa i wszystko pragnie objąć . I w tym przebywaniu, w tej
głębi jest zatracenie siebie. Nie ma JA. Jest jedność. Człowiek staje się nikim.
Nie da się tego pojąć rozumiem, myślami, studiowaniem Biblii,
rozmowami na ten temat. Bo ta głębia jest ponad wszelkie pojęcie i wszelakie
pisanie o tym na tym blogu nic nie wniesie do jakiegokolwiek życia. Jest
zwykłym pisaniem. Nic nie wnoszącym potokiem słów. Trzeba praktykować. Nie
tylko 25 minut dziennie. Trzeba w każdej chwili kontemplować i zgłębiać
tajemnicę – czym jest życie. W każdej relacji. Czy to patrząc na przyrodę,
przelatującego ptaka, czy w rozmowie z nieznajomym, albo też leżąc w łóżku
doświadczając cierpienia.
Jedyne, co powinno być napisane, to usiądź człowiecze i
zatop się w własnej głębi. I nie zniechęcaj się. Ignoruj wszystko poza ciszą w
sobie, schodząc z uwagą głębiej i głębiej. I tak każdego dnia. Być może
któregoś dnia zrozumiesz mistyków piszących, że jedyne w życiu co ma sens jest
zatopieniem się w Bogu, Bogu który jest ponad wszystko. Bogu, który jest życiem.
Dawno temu przyznałem się sam przed sobą, że jestem dorosłym
dzieckiem alkoholika. Potem o tym zapomniałem. Z biegiem miesięcy wgłębiania się
w własne serce ujrzałem małego chłopczyka przerażonego życiem, nierozumiejącego
nic, z tego co się wokół niego dzieje. Jedyną rzeczą którą pragnął była miłość,
jaką chciał odczuwać i z nią płynąć . Nauczono go jednak, że to grzech być sobą
i podążać za własna energią ciekawości, aby odkrywał nowe
przestrzenie życia. Odtąd już nie był prawdziwie sobą. Kreował się na kogoś
sztucznego, pozbawionego blasku i świeżości. To nic, że cierpiał. Wierzył
głęboko, że któregoś dnia za to cierpienie spotka go nagroda i w końcu ktoś go
pokocha i znów poczuje się sobą. A jeśli nie za życia, to może w niebie.
Nie ma chyba większego kłamstwa na tym świecie, jak
przekonywanie ludzi do pomysłu, że żródło miłości jest na zewnątrz nas i musimy
robić cokolwiek, aby się nią wypełnić. Czuję kaca moralnego wobec siebie, ze
uwierzyłem w te brednie. Poprzez systematyczne trwanie na modlitwie ciszy docierało do mnie,
warstwa po warstwie, ze żródłem miłości jest Bóg i że Bóg jest miłością i
wszystko nią jest. A jedyne co trzeba zrobić, to zapomnieć o „JA” . Odtąd łatwiej teraz
mi się czyta mistyków. Nie dziwię się również, że mało kto po nich sięga, bo nie da
się tego zrozumieć. To jest poza zrozumieniem.
Stając każdego dnia nago przed Bogiem, zatopiony w ciszy, krok po kroku pojawiało się u mnie poczucie potęgi jaka mnie otacza. Obecnie czuję się nikim
wobec niej . Ulotnym pyłkiem. To doświadczenie rodzi we mnie wielką pokorę wobec życia. Jednym
zdmuchnięciem Bóg może mi zabrać wszystko i nic nie będę w stanie zrobić. NIC.
Życzę wszystkim takiego stanu, gdzie ma się głębokie poczucie, że bez niego nie
możemy nic. Gdyby nie ON i jego ogrom miłości nie byłoby mnie i ciebie. Ilu
ludzi nosi w sobie poczucie wdzięczności za to, że JEST. Samo jestestwo jest największym
cudem jakikolwiek można poznać.
Nadal będę zgłębiał tą tajemnicę życia, bo otworzyła się wewnątrz mnie ogromną przestrzeń. I mam głębokie poczucie, że jedynym celem owej przestrzeni jest zapraszanie do odkrywania jej bezmiaru. Przyjmuje to zaproszenie. Jestem przekonany, że ciebie również zaprasza.
Dzięki za ostatni wpis. Czytałam wszystkie od początku i ....czekałam , okazało się, że czekałam właśnie na ten. Gratuluję dotarcia do tego miejsca, gdzie słowa nie oddają rzeczywistości.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
Usuń