W kościele też można się rozkoszować chwilą
Kiedy planujesz udać się do kościoła, aby być obecnym na mszy świętej, zrób to trochę inaczej,
niż do tej pory. Przed wejściem do świątyni pozostaw wszystko na zewnątrz, włącznie z własną
wiarą. Połóż przed drzwiami własne wierzenia, poglądy, zmartwienia - opróżniając się z
wszystkiego. Stań się pusty i otwarty. A potem wejdź do kościoła. Wchodząc, rozejrzyj się
ciekawie dookoła. Zauważ, kto siedzi w ławkach, a kto stoi. Popatrz na ściany, rozeznaj
przestrzeń wewnątrz, potem poczuj powietrze w nozdrzach- nie nazywaj niczego umysłem, po
prostu oddychaj, patrz i nic więcej. Bądź i patrz. Gdy dostrzeżesz miejsce dla siebie, usiądź,
powierć się trochę szukając najwygodniejszej pozycji, wyprostuj plecy i poczuj własne ciało.
Szukaj w nim rozluźnienia i swobody. A potem po prostu bądź obecny dla wszystkiego, co
zadzieje się w ciągu najbliższej godziny. Niczego nie nazywaj. Zaprzestań obserwowania. Patrz,
niczego nie zatrzymując. I włącz w to słuchanie. Słuchanie jest rozkoszne w trakcie mszy.
Wychwytuj wszelakie dźwięki. Niech wszystko płynie w swoim rytmie, niech gra swoją melodię,
począwszy od pierwszego dzwonka, poprzez dźwięk organów, do płaczu dziecka z tyłu kościoła.
Zadziwisz się, słuchając uważnie, ze jest wiele momentów ciszy w trakcie mszy, momentów, gdy
wszystko ustaje na kilka sekund. Bądź w nich. Poczuj magię tych drobnych chwil ciszy, po
których wyłania się kolejna sekwencja dźwięku. I pozwól sobie śpiewać. Nie oceniaj, po prostu
śpiewaj, niech melodia tobą zawładnie. Bądź w tym śpiewie całym sobą. Gdy słyszysz słowa
kapłana, niech cię wypełnią. Jeśli czegoś nie rozumiesz, pozwól być niezrozumieniu. Czekaj, aż
słowa same napełnią cię zrozumieniem. I nie przejmuj się zbytnio myślami w głowie, ani tym, że
to mało pobożne. Bóg nie chce twojej pobożności. On chce ciebie- twojej obecności, a niej ciebie
pustego, gotowego na przyjmowanie. To mu wystarczy. Jeśli nie wiesz, co znaczy „pustego”,
popatrz na małe dziecko. Być może gdzieś obok ciebie siedzi na kolanach mamy. Przypatrz mu
się. Jeśli uda ci się zajrzeć mu w oczy, dostrzeż jego świeżość, niewinność - tam jest prawda. A
gdy ją widzisz, w oczach dziecka, to musi i w tobie być, ta świeżość, ta niewinność, ta otwartość.
Musi tam być. Jeśli jednak jej nie czujesz to znak, że nie zostawiłeś wszystkiego na zewnątrz
kościoła. Nie przejmuj się tym. Za pierwszym razem nic dobrze nie wychodzi. Potrzeba praktyki.
Po prostu, uczysz się dawania Chrystusowi siebie naturalnego, bezbronnego i ufnego, gotowego
do prowadzenia, a to nie jest proste.
Wychodząc z kościoła zaobserwuj w sobie zmianę. Jeśli ją dostrzeżesz, to podziękuj sobie, za
odkrycie kawałka siebie przed Bogiem i sobą samym. Jeśli ci się to spodoba, to przenieś ową
praktykę obecności dla wszystkiego, na resztę swego dnia. Rozpocznij od poranka, od pierwszego
przebudzenia. Jeśli będziesz wytrwały w swojej obecności, któregoś dnia budząc się, poczujesz
wdzięczność za to, że żyjesz, a wtedy owa wdzięczność rozleje się na resztę twojego życia.
I na koniec trochę Richarda Rohra:
„Eucharystia jest obecnością spotykającą obecność - wzajemność, bezbronność otwarcia się. Nie
trzeba niczego udowadniać, ochraniać ani sprzedawać. Pojawia się odczucie tak pustej
przestrzeni, takiej prostoty i takiego braku jakiegokolwiek zagrożenia, że wszystko, co możemy
uczynić, to być obecnymi. A jednak przez większość dziejów chrześcijaństwa usiłowaliśmy tę
obecność pojąć i wyjaśnić. Jak gdybyśmy to potrafili.”
Z pozdrowieniami.
Głębinowiec.
Komentarze
Prześlij komentarz