Nudy, ach te nudy.
Jakiś czas temu miałem przyjemność uczestniczyć we Mszy świętej,
na której kazanie wygłosił pewien Oblat. A, że był młodym duchownym, zapał z
niego bil na wszystkich wiernych. W pewnym momencie opowiada historię, w której
rozmawiał z młodym człowiekiem na temat wiary. Młodzieniec nie polemizował z
duchownym czy warto czy nie warto wierzyć. Natomiast stwierdził, iż nie chodzi
do kościoła, bo w kościele jest nudno! Oblata zatkało,. W głębi serca zgodził
się z nim. Chciał jednak jakoś zachęcić młodego człowieka do szerszego spojrzenia
na korzyści płynące z uczestnictwa w nabożeństwach. Zrezygnował. Tu zakończył
opowiastkę i zaczął opowiadać i swoich wyprawach z młodzieżą, gdzie w trakcie
podróży wplatał w nie przypowieści z Pisma Świętego. A, że odbył tych wycieczek
rowerowych sporo, to i sporo młodych ludzi zaraził zgłębianiem sensu wiary.
Wczoraj zabrałem się za zgłębianie książki, jaką mi
podarowano, o wyniosłym tytule „Oddychać Imieniem” Benedyktyna Maksymiliana
Nawary. Przyznam, iż na początku wiało nudą. Temat znam i nic ciekawego się nie
dowiedziałem. Żadnych poruszeń. Już miałem się zniechęcić do dalszego czytania.
Przekartkowałem dalej, pomijając sporą część materiału i mój wzrok skupił się
na rozdziale: ”Teologia wcielenia Maksyma Wyznawcy” . Przeczytałem kilka zdań i
pojawiło się –WOW.
Otóż, dowiaduję się z
książki, że ten święty kościoła katolickiego i prawosławnego twierdził: „ Pierwszorzędnym
celem wcielenia Syna Bożego nie było odkupienie, lecz przebóstwienie człowieka.
Taka perspektywa zasadniczo zmienia patrzenie na dzieje zbawienia. Stworzony człowiek
został osadzony w rajskim ogrodzie. Jednak ten raj, w którym Bóg nie przebywał
stale, lecz go tylko nawiedzał, nie był ostatecznym przeznaczeniem człowieka.
Został on bowiem powołany do tego, aby przez łaską stać się taki jak Bóg. Tego
człowiek nie może zrobić sam. Bóg jednak stał się człowiekiem, aby człowiek
mógł stać się Bogiem.” Mocne zdanie.
Jeszcze mocniejsze jest dalej: „ Chrystus jest dla Maksyma syntezą syntez, a
jednocześnie podniesieniem wszystkiego na poziom najdoskonalszy. Bóg staje się
człowiekiem, nie przestając być Bogiem. Dzięki temu człowiek może odkryć w
sobie całkowite podobieństwo do Boga”
Powiało mi bardzo dobrą nowiną, ale też odkryło we mnie pragnienie dalszej praktyki Modlitwy Głębi.
Kolejny raz mam
potwierdzenie, że nie chodzi w wierze tylko o przestrzeganie przykazań i cotygodniowe
uczestnictwo w kościele, a celem jest dostać się po śmierci do nieba. Chodzi o
coś więcej. I właśnie o tym dowiaduje się od Maksyma Wielkiego. I widzę w tym
autentyczność. Autentyczność podparta własnym doświadczeniem.
Te moje codzienne
siadanie do Modlitwy Głębi pozwalają mi doświadczać czegoś, co jest poza
zasięgiem zrozumienia. Nie potrafię tego przelać na słowa. Pozwolę sobie
jedynie napisać, że jeśli doświadczam patrzenia na świat jakby innymi oczami, oczami
poza ego, gdzie coś we mnie patrzy, nie z głowy lecz z serca, to patrzenie to jest w swym patrzeniu doskonałe. Niczego nie chce poprawiać, zmieniać. Wszystkim
się zachwyca, wszystko jest doskonałe i świeże. I tutaj trudno mi jest podważyć
to, że w człowieku mieszka cząstka Boga.
Wracając do opowiastki Oblata, to również wiało mi przez
wiele lat nudą, gdy chodziłem do kościoła. Odkąd rozpocząłem praktykę modlitwy
ciszy, ta nuda zamieniła się we mnie w ciekawość. Co takiego jest w tych
mszach, że tylu wiernych uczestniczy co niedziela i ciągle wraca. Postawiłem na
byciu obecnym całym sobą w trakcie mszy. Wsłuchuje się w każdy dźwięk i
doświadczam atmosfery tego miejsca. Zadziwia mnie od tego czasu mnogość
doświadczeń, jakie są mi dane, łącznie z momentami totalnej ciszy, gdzie setki
wiernych czekają na to, co się pojawi. Takie kontemplowanie w trakcie mszy ma
dla mnie jeszcze jedną zaletę. Czasem przychodzą do mnie rozwiązania na
problemy, przed jakimi stoję. Nazwa tego bloga pojawiła się we mnie właśnie na
mszy niedzielnej.
A co do nudy to mam nieodparte wrażenie, że bardzo często
wiernym sprzedaje się opakowania, zamiast sedna tego, po co objawił się Chrystus.
Nie dlatego, aby ich manić, czy oszukiwać. Sprzedaje się im lukier, bo tego
chcą, bo na to są gotowi, bo to znają. Zacytuję z w/w książki: „Kiedyś jeden
kapłan żalił mi się- dlaczego my tak ciągle na ambonach w te święta Bożego
Narodzenia lukrujemy? Pan Jezus, Matka Boża, św Józef i osiołek. Tak miło i
przyjemnie. Po co my tak lukrujemy, czemu nie mówimy o tym, co jest istotne?
Przecież to jest wydarzenie kosmiczne, które przekracza jakiekolwiek ramy! Bo
ludzie tego nie zrozumieją? „ Trudno mi jest się z owym księdzem nie zgodzić.
Chcemy bylejakości, to ją mamy. Dalej cytując z książki: „Pewien dominikanin
powiedział mi ostatnio, że uczy w szkole zawodowej. Trudno mu było czymkolwiek zainteresować
młodzież. Więc zaczął im czytać mistyków: Eckharta. Taulera. Suzona św Jana od
Krzyża. I mówi mi: to działa. Cisza, jak makiem zasiał. Wszyscy słuchają. Nic
nie rozumieją ni w ząb, ale to są takie teksty, które ukazują, że doświadczenie
religijne jest poważne, głębokie i pełne szacunku-to po prostu porywa.”
O Mistrzu Eckharcie dowiedziałem się rok temu, w trakcie
słuchania wywiadu z świeckim mistrzem zen. Mówił o nim tak, jakby był dla niego
wzorem. Zaciekawiło mnie to, bo człek był niewierzący, a jednak zgłębiał
kazania owego mistyka chrześcijańskiego. Co oczywiście mnie również zachęciło,
aby co nieco o nim poczytać. Faktycznie jego kazania to serce sensu Chrześcijaństwa.
Ciekawe ilu wiernych przeczytało choć jedno z nich. Ułamek procenta? Tam nie ma
szans na nudę, bylejakość. Jest to coś, co mnie pociąga. Jest samo życie. Jest
mapa, która prowadzi do zakochania się w życiu.
Aż strach mnie oblatuje gdy pomyślę, co by było gdybym nie
poszedł za myślą, która pojawiła się we mnie ponad rok temu, że wolę umrzeć, niż
żyć dalej w takiej nędzy jak kiedyś. Być może nadal wiałoby mi nudą na myśl o
wierze katolickiej.
A tymczasem pomykam posiedzieć w ciszy.
Komentarze
Prześlij komentarz