Bóg mnie kocha.

Czasem warto z księdzem porozmawiać na luźne tematy. Choćby po to, aby dowiedzieć się od niego, że większość ludzi posiada w umyśle obraz Boga dokładnie taki, jak własnych rodziców.

Często zdarza mi się przejeżdżać obok kościoła, gdzie widuje napis: ”Bóg Cię kocha” i tak sobie myślę- fajnie. Jednak, co pomyśli sobie człowiek który miał „toksycznych rodziców”, którzy wychowywali go w poczuciu powinności, zakazów, nakazów. I tu już ta dobra nowina w wyobraźni tego człowieka mocno się komplikuje. Współczuję wszystkim głoszącym miłość Boga tym, co mieli niefajnych rodziców.

Ale do rzeczy. Nie o wyobrażeniach Boga chcę napisać. O kartce papieru dzisiaj będzie.

Pamiętam dni wywiadówek w szkole podstawowej. To był zawsze dzień trwogi dla mnie. Z góry wiedziałem, ze dostanę w skórę pasem od ojca. Pamiętam również co czułem, dostając te baty- nienawiść i złość. Zamiast tego co potrzebowałem, jako małe dziecko- poświęcenia czasu, docenienia, przytulenia i pokazania jak mam się uczyć, dostawałem dezaprobatę w postaci wyrażania ich złości za to, że wstydzą się za mnie. Pamiętam, jakby było to dzisiaj. Czułem wtedy nienawiść do nich przeplataną z wstydem i zwątpieniem w robienie czegokolwiek w przyszłości. A ja tak bardzo chciałem, aby mnie przytulili i powiedzieli, ze mnie kochają i są ze mnie dumni. Nigdy tego, od nich nie dostałem. Nie dali mi tego, bo sami nie doświadczyli tego od swoich rodziców. Wiec, co mam im wybaczać?

Od paru dni zagłębiam się w moje serce i pozwalam sobie doświadczać bólu emocjonalnego, jaki często mi w dzieciństwie towarzyszył. Bólu zrodzonego z tęsknoty za matczyną miłością, której tak mało dostałem. Przestało mi się już chcieć wierzyć, że kiedykolwiek się tą matczyną miłością nasycę. Coś we mnie dojrzało do puszczenia tego, pogodzenia się, iż tej rany nie da się wypełnić czymś, czego moja matka nie miała dla mnie, bo sama tego nie otrzymała. Niech się ta rana wykrwawi na całego we mnie. Do końca. Może wtedy będę głębiej oddychał i poczuje wiatr w żagle, o którym gdzieś, głęboko w sercu marzę.

I tu z pomocą przychodzi mi zdanie, jakie usłyszałem w radiu. Ratzinger, nie będąc jeszcze papieżem, grzmiał w swoich wypowiedziach, że Boga nie interesują twoje wyobrażenia o nim, lecz serce. A w szczególności to, co w nim jest. Cała złość, nienawiść, rozgoryczenie, niemoc. To go interesuje. To chce uleczyć. Aby mógł leczyć, trzeba mu to dać, przyznać się, że to jest.

Kartki papieru, jedna po drugiej zapełniają się moimi epitetami pod adresem mojej matki. Wyrażam na nią wszystko to, co chciałem jej powiedzieć. A nazbierało się tego sporo. Nie ograniczam się w żaden sposób. Niech wszystko wypłynie ze mnie, jak krew z rany, aby się oczyścić. Niech Bóg widzi moja tragedię dzieciństwa. Oddaję mu ją całą.


Dzisiaj wybieram się na wywiadówkę posłuchać jak moja młodsza córka radzi sobie w szkole. Idę tam z radością. Nie dlatego, ze jest prymusem i pedagog będzie ją chwalić, bo tak nie jest. Idę tam z radością, bo kocham moje dziecko, niezależnie od tego, jakie ma oceny. Wiem również, że nie radzi sobie z prawidłowym wskazywaniem godzin. Siądę z nią i razem popróbujemy, jak można tego się nauczyć. A potem powiem jej, że ja kocham. Tak po prostu, za to, że jest. A potem zapytam, czy wierzy iż Bóg ją kocha. Ciekawi mnie, co mi odpowie.

Czy ciebie kocha Bóg. Nie wiem. Wiem, że mnie kocha, bo to czuję. Poczułem to, gdy pozwoliłem sobie doświadczyć swoich ran, wstydu siebie samego, poczucia zbłądzenia i żalu, jaki noszę do ludzi , świata i jego samego. Bałem się, ze mnie potępi, pokiwie palcem, zagrozi, że jeśli sie nie poprawię to ześle na mnie karę. Nic takiego nie zrobił. Zamiast tego poczułem ulgę i lekkość w sercu.

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Przeżyj to sam. Nie zamieniaj serca w twardy głaz.

Żyję.

Demony przeszłości.