Ostrzeżenie.
Pragnę w tym wpisie podzielić się moimi obserwacjami zmian,
jakie zadziały się w moim życiu odkąd pierwszy raz usiadłem do Modlitwy Głębi. Być
może, pozwoli to osobą praktykującym medytacje chrześcijańską, lub jakąkolwiek
formę modlitwy kontemplacyjnej na zweryfikowanie własnych przemyśleń i
doświadczeń na własnej drodze. A nowe osoby zaczynające przygodę z taką
modlitwą, albo rozgrzeje to do intensywniejszej praktyki, albo też zniechęci,
co czasem się zdarza.
Podstawową zmianą jaka zadziała się we mnie to zrozumienie,
ze nie jestem wyobrażeniami o sobie i wszelakimi pojęciami wypływającymi z
myśli na własny temat. Nie jest to przyjemne doświadczenie, bo cała koncepcja
mnie samego legła w gruzach. Przez kilka tygodni chodziłem jak pomyleniec, nie
wiedząc, o co chodzi w moim życiu. Szczególnie dotyczyło to planów związanych z
przyszłością. Stały się bez znaczenia. Pamiętam ogromne przerażenie przed momentem
uzmysłowienia sobie tego. A potem przyszła ogromna ulga i poczucie, że jest we
mnie coś, co jest trwałe i niezmienne. To COŚ jest tym czymś, czego nie potrafie pojąć, ani też uchwycić.
Ciszę, jaka jest w środku człowieka odkryłem już wcześniej.
Niesamowite zjawisko. Trudno test cokolwiek słowami namalować, aby ją opisać.
Pozwolę sobie jednak poimprowizować, aby przybliżyć to zjawisko, o który rzadko
się słyszy w kościele i gabinetach psychologicznych. Jest to stan, gdy mózg się
wycisza, zanikają myśli, a zamiast tego jest doświadczanie na poziomie duchowym
subtelnej wibracji, ledwo dostrzegalnej a człowieka ogarnia spokój. Nie jest to
typowy spokój. To bardziej odczuwanie spokoju tak, jakby się nim było.
Kolejnym zjawiskiem, jakie odkryłem to poczucie, że zawsze
jest TERAZ i zawsze jest się tam, gdzie się jest, niezależnie od tego czy się tego
chce, czy nie. Był to krótki moment przebłysku, a potem już mi towarzyszył za każdym
razem, kiedy pojawiała się we mnie obecność.
Obecność również była dla mnie nowym zjawiskiem. Stan, kiedy
jest się obecnym w tym co jest i z tym co się robi. Z tym stanem było u mnie
ciężko, gdyż za każdym razem gdy w Modlitwie Głębi wchodziłem w coś, czego jeszcze
wtedy nie rozumiałem wychodziło ze mnie wszystko to, czego usilnie nie chciałem
doświadczyć wcześniej - uczuć nieprzyjemnych. Wiedziałem jednak z wykładów i
książek, że aby popchnąć swoje życie do pełni muszę pozwolić sobie zanurzyć się
w tych nieprzyjemnych uczuciach i doświadczyć je jeszcze raz w pełni świadomie.
Prawdopodobnie ten etap wypalania tłumionych odczuć jest najtrudniejszym
momentem na drodze modlitwy ciszy. Aby go przejść trzeba codziennie mieć w
sobie determinację i czerpać wiedzę z zewnątrz po to, aby się umacniać w
przekonaniu, że uczucia nie są mną i zawsze, jeśli się im pozwoli wypalają się
samoczynnie. Jako, ze sporo tego w dzieciństwie mi się nazbierało, to tez sporo
czasu się wypalało. U mnie trwało to ok. roku czasu. Zaznaczę, że na 365 dni w
roku poświęciłem z nich 356 średnio ok 1 godziny dziennie. Z biegiem czasu
doświadczania całego tego przerażenia rosło we mnie przekonanie o ich
nierealności.
Kolejna niespodzianka, jaką zaobserwowałem to poczucie
przestrzeni i wewnętrznej wolności. Prawdopodobnie te nieprzyjemne, tłumione
lęki i odczucia zakrywały moje postrzeganie owej bezgraniczności. Teraz bardzo
często tego doświadczam. To bardzo przyjemne uczucie puścić kontrolę nad
rzeczywistością i pozwolić sobie doświadczać przestrzeni. Z tej przestrzeni to,
co dla mnie ważne zawsze się wyłania. Szczególnie wtedy, gdy nie wiem, co mam
zrobić, a wiem, ze trzeba coś zrobić, bo sytuacja się zagęszcza i uwiera, wtedy
zawsze przychodzi z przestrzeni impuls do działania. Co jest dla mnie nowością,
gdyż zawsze wydawało mi się, że muszę kontrolować sytuację. A tu proszę, mogę
doświadczać przestrzeni, a to, co ważne samo się objawi. Koncepcja takiego życia
dla wielu jest nie do zaakceptowania, bo chciałoby się kontrolować małżonka,
pracę, dzieci i własne życie. Co w moim przypadku było kiedyś normalne.
Dziękuje wszystkim, którzy byli dla mnie światłem na drodze do zrozumienia
tego. Życie w przestrzeni pozwalania na to, co jest, jest o wiele dla mnie
urokliwsze i swobodniejsze.
Następnym ciekawy zjawiskiem to poczucie, ze nie muszę nic
wiedzieć. Zawsze wydawało mi się, ze muszę wiedzieć, co mam zrobić. Roztrząsać
w głowie różne warianty działania. Wymyślać nowe schematy postrzegania
problemów, aby wybrać najlepszy wariant, a potem zastanawiać się czy właściwie postąpiłem.
Teraz widzę bezużyteczność tego procesu. Co ciekawe, jeśli pozwolę sobie
słuchać i postrzegać to, co jest właściwe, działanie samo się pojawia. Jest to
swego rodzaju impuls pochodzący z ciała i zapraszający do działania. To tak,
jakby coś we mnie, zamiast mnie wiedziało, co należy zrobić, aby było OK. Być
może jest to przywracanie sobie zaufania do siebie samego.
Tym, co jest dla mnie obecnie zagadką to odpowiedz na
pytanie czym jest to „siebie samego” lub „kim jestem” Za cholerę nie potrafię
tego uchwycić w trakcie trwania i poddawania się ciszy we mnie. Zamiast tego
jest trwanie w tym, czym się trwa. Bycie w tym, czym się jest. Doświadczanie
tego, co się doświadcza. I tu moje
ostrzeżenie. Koncepcja bycia nikim nie należy do atrakcji tego świata. Jeśli
chcesz stać się kimś ważnym, szanowanym, podziwianym, nagradzanym, docenianym
to wydaje mi się, że droga modlitwy kontemplacji nie jest dla ciebie. Jeśli jednak
dążysz do wypełnienia swojego życia, cokolwiek to znaczy, to polecam tą drogę,
jako jedną z wielu.
Na koniec podzielę się moim zdziwieniem, jakie się pojawiło
we mnie w trakcie słuchania jednego z wywiadów z Nickiem Vujicicem, człowiekiem
bez rąk i bez nóg. Otóż wyraźnie mówi w nim, że ma ogromne poczucie, że jest
nikim. Dodał również, że wiele miesięcy modlił się o odpowiedź na pytanie:
dlaczego go spotkało to, co go spotkało. Mówi bardzo wyraźnie, że nie dostał na
nie odpowiedzi. Zamiast niej przyszło do niego poczucie, że ma zaufać, nic
więcej. Czyżby językiem Boga była cisza?
Komentarze
Prześlij komentarz