Jak trwoga, to do Boga.

Dawno temu zawsze bałem się, że spotka mnie coś, czego nie będę w stanie uciągnąć. Lęk ten powodował, że kuliłem się w sobie jak dziecko, które chce wtopić się w ramiona mamy i poczuć ukojenie. Trudno jednak 30-latkowi wskoczyć na kolana matki i rzewnie zapłakać nad losem dorosłego człowieka, przed którym życie stawia wyzwania, a 30-latek się boi. W końcu kiedyś trzeba dorosnąć.

Pierwszy przebłysk dorosłości pojawił się po przesłuchaniu płyty „W imię Jezusa możesz wszystko” I chyba dopiero wtedy po omacku zacząłem szukać mocy, jaka jest we mnie, a zdanie, które pociągnęło mnie ku temu, to:  „Jeśli nie zrealizujesz swoich prawdziwych pragnień serca za życia, to szansa na spokój w niebie jest mizerna. Trafisz do czyśćca, gdzie i tak będziesz musiał owe pragnienia serca zrealizować.”  Do tego doszła jeszcze rozmowa z osobą pracującą w hospicjum, która trafnie ujęła zwlekanie z realizacją marzeń – „Ludzie za życia udają, że żyją, a jak już prawdziwie przychodzi śmierć, wtedy żałują, że nie żyli własnymi marzeniami, po prostu idąc za nimi. Kiedy to zrozumią, często jest już za póżno.” To zrodziło we mnie kolejny lęk. Bo wizja mnie, umierającego z żalem, ze nie wykorzystałem mojego życia, aby zrealizować swoje pragnienia, bardziej mnie przerażała, niż strach, że nie podołam.

Od tamtego czasu minęło 7 lat i jestem głęboko wdzięczny tym wszystkim osobom, które były w tym okresie światłem dla mnie - ludzi z dobrą nowiną. Te lata zaowocowały, najpierw samochodem o jakim marzyłem, potem decyzją o adopcji córek, trudnej drodze adopcyjnej i wymarzonym domem z werandą, na której mam widok, jaki zawsze chciałem widywać- drzewa. No i mam dwie wspaniałe córki, które najpierw zrodziły sie w pragnieniu mego serca.


Od jakiegoś czasu pojawia się w moi sercu nowe pragnienie, a z nim dokładnie ten sam lęk, jak kiedyś, że nie podołam. Wychodzi jak z worka, który powoli rozwiązuje poprzez siedzenie w Modlitwie Głebi. Pot leci mi po ciele, a z oczu łzawią. Trwam jednak w tym, bo nie chce mi się już udawać, że go nie ma. Wole się z nim zaprzyjaźnić. Może razem podołamy nowym wyzwaniom. A jeśli nie, to cóż się stanie- może się w końcu rozsypię i zatopie w ramionach Ojca Boga.

Komentarze

Popularne posty