Życie to jest teatr, mówisz ciągle, opowiadasz.
Życie to jest teatr, mówisz ciągle, opowiadasz;
Maski coraz inne, coraz mylne się nakłada;
Wszystko to zabawa, wszystko to jest jedna gra
Przy otwartych i zamkniętych drzwiach.
To jest gra!
Życie to nie teatr, ja ci na to odpowiadam;
Życie to nie tylko kolorowa maskarada;
Życie tym straszniejsze i piękniejsze jest;
Wszystko przy nim blednie, blednie nawet sama śmierć!
Maski coraz inne, coraz mylne się nakłada;
Wszystko to zabawa, wszystko to jest jedna gra
Przy otwartych i zamkniętych drzwiach.
To jest gra!
Życie to nie teatr, ja ci na to odpowiadam;
Życie to nie tylko kolorowa maskarada;
Życie tym straszniejsze i piękniejsze jest;
Wszystko przy nim blednie, blednie nawet sama śmierć!
Edward Stachura
Jednym ze skutków ubocznych
praktyki Modlitwy Głębi jest odsłaniająca się kurtyna w teatrze życia, gdzie
widać coraz jaśniej swoje iluzje o sobie, życiu i relacjach z innymi. Nie
należy to do radosnych doświadczeń, a raczej wywołuje u mnie smutek, jakbym
zapłakał nad nędzą mojego życia. I faktycznie czasem pojawią mi się łzy w
trakcie siedzenia.
Już w dzieciństwie
uczyłem się zasługiwać na uwagę i dobre słowo od mamy. Potem przeniosło się to
do piaskownicy. Dużo mi to chyba nie dało, bo pod skórą czułem się nielubiany i
jakoś nie przychodzi mi na myśl przyjaciel z tamtego okresu. W młodości miałem
jednego pseudo przyjaciela i z reguły doklejałem się do jego znajomych. Z ciężkim
sercem wspominam tamte czasy, jak usilnie zabiegałem o uwagę i kreowałem się na
kogoś innego. To faktycznie była nędza.
Gdzie się podziała
moja autentyczność i świeżość? Gdzie jest głos mojego serca, które zawsze czekało
cierpliwie, abym podążył za jego dzwiękiem?
Usłyszałem go
wyrażniej, gdy pojawiła się fascynacja Buddyzmen Zen. Postanowiłem praktykować. Praktyka dodała mi odwagi, aby zostawić pracę, której nienawidziłem i rzuciłem się jako 2o-kilku latek na
głęboka wodę. Bolało, jednak płynąłem, czasem z prądem, czasem pod prąd,
motając się w wirach życia. Potem zaprzestałem praktykować i szybko powróciłem do
teatru zakładania masek i zasługiwania na uznanie żony, klientów, syna i tak to
trwało, do czasu, gdy mnie dopadł Chłoniak.
Pamiętam pewne zdarzenie na Sali pooperacyjnej, kiedy
pielęgniarka zagadnęła mnie, jak się czuję. Jak człowieka boli, to nie ma sił
na zakładanie masek ,więc wyszeptałem, że dziękuje za drugą szansę od życia i
że zrobię wszystko, aby być lepszym człowiekiem. Uśmiechnęła się i powiedziała:
„Wiele razy to słyszałam, przejdzie Panu po czasie. Jednak życzę, aby wykorzystał
Pan swoje życie na nowo”
Od kilku miesięcy znów praktykuje siedzenie, pod innym jednak
sztandarem. Ale czy to ważne pod jakim. Wszak jest jeden BÓG OJCIEC.
Powolutku
odnajduję w sobie ten skarb autentyczności bycia sobą w ciszy, kiedy siedzę i
podążam za oddechem i czasem szepnę święte słowo A potem przenosi się to na
codzienne życie. Powoli zrzucam maski, do których kiedyś byłem tak przywiązany.
Komentarze
Prześlij komentarz