Wędrówką jedną życie jest człowieka; Idzie wciąż, Dalej wciąż, Dokąd? Skąd? Dokąd? Skąd?

Wydarzenia z ostatnich kilkunastu miesięcy mojego życia, wywróciły je do góry nogami. Teraz widzę jasno, że tamte wydarzenia były najwartościowszym doświadczeniem mojego życia, za które dziękuję Bogu z całego serca.
Był to czas choroby i bólu. Bólu tak wielkiego, że nie jestem w stanie go opisać, aby można było to zrozumieć. Wtedy też poczułem jaki ból mógł czuć Jezus idąc na krzyż. Było tez przerażenie i ciągła bezsilność która trwała i trwała. 
Do Chłoniaka przyznałem się przed samym sobą po 2 miesiącach od pierwszego poznania, kiedy obudziłem się rano i poczułem coś twardego poniżej wątroby. Prawdopodobnie było we mnie przerażenie, bo to coś nowego i nie wiadomo co. No cóż trzeba żyć dalej, ale już z świadomością, że mam towarzysza, jeszcze wtedy nieznanego. Liczyłem na to, ze to samo przejdzie. wystarczy brać leki homeopatyczne na układ trawienny, bo z tym miałem problemy i jakoś to będzie. Nie było.
W przed dzień operacji pamiętam lęk i przerażenie. Czy umrę i zostaną dzieci bez ojca, a żona bez podpory męża. Dziwne, że nie było we mnie żalu o zaistniałą sytuację, jakbym pogodził się z tym co jest, a serce zastygło w czekaniu, co będzie dalej. Aby nie męczyć się z myślami w nocy, poprosiłem anestezjolog o silny środek otępiający. Widziałem w jej oczach, że wie, o co mi chodzi. Pewnie każdy prosi o to samo, znieczulić się przed myślą, że idzie się na spotkanie z niewiadomą. Podzwoniłem gdzieniegdzie, aby uprzedzić, że może mnie nie być i tak nagi poddałem się woli Bożej. Pamiętam jak przemieszczał się sufit w moich oczach, gdy wieziono mnie na salę operacyjną nr. 1 i twarze ludzi w białych maskach, które coś do mnie mówiły. Potem była nicość i..........obudziłem się w tymi samymi twarzami, a moje usta wyszeptały BOLI........ i tak trwałem w bólu kilka miesięcy.
Do czasu choroby wydawało mi się, że jestem niezniszczalny. Przeżyłem śmierć pierwszej żony patrząc jak sparaliżowana poddaje się, jakby nie czuła dla siebie sensu życia. Gdy dostałem telefon, że odeszła, pierwszym uczuciem jakie się we mnie pojawiło była wdzięczność, że dała mi syna. Miał wtedy 2 lata. A potem śmierć mojej mamy, która do końca zwlekała z przyznaniem się, przed nami, ze już dłużej nie może cierpieć. I wtedy dopiero zrozumiałem, że trzeba jej pomóc. Było za póżno. Widziałem jak odchodzi, żegnając się ze mną i mężem skinieniem oczu. Pamiętam wściekłość i łzy w sobie, gdy stałem obok wiedząc, że nic nie mogę zrobić. Kocham cię mamo, gdziekolwiek jesteś. Nigdy jej tego nie powiedziałem, jednak wiem, że ona to wiedziała, bo u nas w rodzinie nikt nikomu nie mówił, że kocha. To słowo było niewypowiadane słowami. Potem było patrzenie jak usycha ojciec. Tata był silnym facetem, zoranym przez życie i alkohol. Jednak brak żony gasił  w nim tę siłę. Na kilka dni przed jego zawałem czułem, że odchodzi, i tez nie mogłem nic zrobić. Pamiętam silne uczucie więzi z nim, gdy dostrzegłem jego martwe ciało, i to, ze chcę z nim być, w tej jego ostatniej podróży. Zdziwiło mnie to, bo nigdy nie przyznawałem się do uczuć innych niż nienawiść do niego. Całe dzieciństwo czułem do niego niechęć i wręcz chciałem, aby umarł i już nas więcej nie ranił. 
W między czasie kryzysy w firmie, zadłużenie w Zus-ie i ciągły strach, co będzie dalej. Poznanie drugiej żony, burzliwe relacje między sobą, budowa domu i adopcja dzieci. A potem Chłoniak, operacja i znów Chłoniak. I wtedy pojawiła się POKORA.
Po operacji wydawało mi się, ze wszystko jest OK. Zaczęły się plany, co dalej i przekonanie, że znów wyszedłem cało z opresji dzięki sobie. Bóg jednak dał znać o sobie, mając inne plany wobec mnie. To było dokładnie rok temu, odebrałem wynik tomografu komputerowego, zapaliłem papierosa i zacząłem czytać. To, co było napisane jasno dało mi do zrozumienia, że Chłoniak rośnie w tym samym miejscu, pomimo tego, że miało go tam nie być! Tyle cierpienia poszło na marne! Moja ignorancja się rozsypała. Był telefon do żony, z informacją, że to koniec, że umieram. Kobieta moja miała w sobie więcej wiary w Boga niż ja, bo przyjechała i zawlokła mnie na mszę. Stałem tam, w kościele, nie wiedząc co z sobą zrobić. Z całym smutkiem i żalem, że na nic moje wysiłki, i że zostawiam wszystko- dzieci, zonę i całe moje plany na przyszłość patrzyłem się przed siebie, tak po prostu poddając się woli Boga. I wtedy, tam , na tej mszy poczułem światło. Tak po prostu poczułem, że Bóg mnie kocha. I trwa to do dziś
Chłoniaka już nie ma. Wchłonął się dzięki temu, że dałem Bogu szansę, aby mnie prowadził. Kiedyś wyśmiewałem się z ludzi, którzy mówili, że Bóg ich prowadzi. Nie potrafiłem tego pojąć, jak to jest możliwe, aby coś prowadziło dorosłego człowieka przez życie, przez cierpienie itp…. Teraz wiem, jak to jest możliwe. Na tamtej mszy moje serce oddało się całe Bogu, bo moje EGO się pokruszyło na mniejsze kawałki. Jeszcze jest we mnie wiele z tamtego człowieka. Daje sobie jednak czas, aby cały ten śmietnik, jaki czuję w sobie, sie wysypał.
 Teraz rozumiem, dlaczego ludzie nawracają się w chwilach, gdy upadną, ale tak do końca, zabrną w sytuację bez wyjścia. Nie pozostaje wtedy nic, tylko sie poddać i upaść. I wtedy przychodzi łaska prowadzenia.
Od tego dnia uczę się stawać nagi przed Bogiem, bo ON mnie kocha. Pomaga mi w tym Modlitwa Głębi, którą praktykuję od kilku miesięcy. A blog zrodził się w moim sercu wczoraj. Chcę tak po prostu pisać o swoim życiu i przemyśleniach, jakie mam w głowie.
Tak po prostu….





Z dnia wczorajszego:

Wczoraj myszka, moja 7 letnia córka przyszła do mnie zapłakana, że się boi, bo mama na nią krzyczała, gdyż zapomniała kubka i pani nauczycielka napisała uwagę. Pierwszy raz poczułem w niej lęk, który czułem w sobie jako małe dziecko. bałem się wtedy kary, za to, co się stało. Wtedy nikogo przy mnie nie było. Teraz przytuliłem ją całym sobą i zapewniałem, ze ja kocham i że wszystko będzie dobrze, i że będę ja bronił gdy będzie trzeba. I tak trwaliśmy w tym przytuleniu, az się uspokoiła. Potem znów słyszałem jak płacze w łazience, więc znów ja zapewniałem, że wszytko będzie dobrze i że to, co czuje jest OK. Patrzyła na to starsza córka -9 latem mam. I czułem, że też czuje strach. A ja to zignorowałem. Potem była modlitwa i dzieciaki modliły się obok mnie, co rzadko się zdarza. Przeważnie starsza trzyma się bliżej mamy. Dzisiaj rano już byłem czujniejszy, gdy młodsza porannie się przytulała, kątem oka obserwowałem starszą. Czułem jak chce to samo zrobić, rzucić mi się w objęcia, jednak się zahamowała, łypiąc oczami, to tu, to tam i szukają sobie zajęcia. Wyciągnąłem do niej rękę i .........Coś w niej rozszyfrowało mi się. Pewnie często czuła przerażenie i była z tym sama-z biologiczną matką, a potem w domu dziecka i już nie ufa tak, jak ta młodsza. Czuję, że boi się odrzucenia, a jednocześnie bardzo pragnie się rozpłakać w ramionach osoby, która ją kocha bezgranicznie, jak matka swoje dziecko. A jej biologiczna matka ją zostawiła. Czy to da się kiedy u nie wyleczyć?
Chcę wyrazić uznanie dla mojej żony, za to, że podjęła się tego ryzyka, jakim jest bycie mamą i nie mamą.

Komentarze

  1. Otrzymałeś wielką łaskę, dziękuj Bogu każdego dnia za nią. Ty pojąłeś już; jak wielu jest tych, którzy nie pojęli ! Wielkie jest żniwo, ale robotników mało...
    Coraz bardziej rozumiem świętych, którzy jak Faustyna widzieli jak bardzo niewdzięczni jesteśmy wszyscy i spalali się, chcąc to Mu wynagrodzić. WSZYSCY.
    Dobrze, że piszesz; w ten sposób dokładasz jeszcze jedną swoją cegiełkę...

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięi za komentarz
    Uwierz mi, nie ma dnia, abyn nie myślał o wykasowaniu tego bloga. Jednak za każdym razem przychodzi zamiast tego chęć pisania jeszcze więcej. Choćby jednej osobie te teksty pomogły, to juz warto to robić.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Przeżyj to sam. Nie zamieniaj serca w twardy głaz.

Żyję.

Demony przeszłości.