Samotność to taka straszna trwoga
"Samotność to taka straszna trwoga
Ogarnia mnie, przenika mnie
Wiesz mamo, wyobraziłem sobie, że
Że nie ma Boga, nie ma nie!
Ogarnia mnie, przenika mnie
Wiesz mamo, wyobraziłem sobie, że
Że nie ma Boga, nie ma nie!
Ryszard
Riedel
Tak się kiedyś
złożyło, ze byłem na mszy rocznicowej za ś.p.Ryśka Riedla. Wcisnąłem się na tą samą
godzinę, z intencją za zmarłą niedawno żonę, bo nie było innej możliwości.
Kazanie miał kapłan, który rozmawiał z liderem Dżemu przed jego śmiercią, w
szpitalu. Mówił, że robił wszystko, aby jego serce się powierzyło Bogu i aby przyjął
ostatni sakrament.
Riedel odrzucił to
wszystko i zgasł, samotny, pomimo tłumu wielbicieli. Chyba do dzisiaj zbierają
się jego fani na Tyskim cmentarzu. Leży tam również moja ś.p. żona.
Czymże jest owa
samotność? Czy wystarczą mi definicje owego słowa, aby ją zrozumieć i czy jeśli
ją zrozumiem to poczuje się mniej samotny? I skąd wypływa owe uczucie, z umysłu,
ciała, a może z serca?. W miarę praktyki Modlitwy Głębi coraz częściej
przyznaje się przed sobą do owego uczucia. A wraz ze świadomością tego faktu, rodzą
się w mojej głowie pytania: Jak to jest, że tyle zrobiłem, aby samotności nie
czuć, a ona wciąż leży w zakamarkach mego serca. 3 lat psychoterapii, udziału w
zajęciach dla Dorosłych Dzieci Alkoholików, potem znów psychoterapia i Coaching,
pielgrzymki do Częstochowy, rekolekcje małżeńskie. Na cóż mi to, skoro nadal czuję
w sercu pustkę, która ostatnio coraz częściej się odzywa. I czym owa pustkę mam
zapełnić?
A może można ja zapełnić miłością. Tylko czy tą miłością z
zewnątrz, czy może miłością która jest we mnie?
Zaryzykuję stwierdzenie, ze pozwalamy się kochać innym, w takim stopniu w jakim kochamy siebie i że miłość wychodzi z nas, a nie na odwrót.
Zaryzykuję stwierdzenie, ze pozwalamy się kochać innym, w takim stopniu w jakim kochamy siebie i że miłość wychodzi z nas, a nie na odwrót.
W jednej z poczytnych
książek o mądrym wychowywaniu dzieci adoptowanych przeczytałem, że sama miłość
nie wystarczy i trzeba robić to i to i to. Ostatnio staje w opozycji do tego co
napisali, bo jakoś jest we mnie bunt, ze dyscyplina może okazać się mało
skuteczna, aby moje córki wyrosły na mądre i wartościowe kobiety. Może będę
jedynym facetem pod słońcem, który zaryzykował i przeciwstawił się autorytetom
wychowawczym. Jednak zaryzykuję, bo to ja jestem odpowiedzialny za to, jakie
będą w przyszłości. I tak sobie, bawię się z nimi, pozwalam im robić to, co
chcą, jednocześnie uważając, aby sobie krzywdy nie zrobiły. Daję im się
wypowiedzieć, patrząc im przy tym w oczy. Nie epitetuje i nie oceniam. Zachęcam,
a jeśli to nie pomaga to wiem, że wtedy dziecko chce się bawić ze mną w jakąś
grę, więc wchodzę w to, po czym wracam do zachęty i to pomaga. Tak samo z
nauką. Sądzę, że dzieci chcą się uczyć, kiedy wiedzą, po co to robią. I coraz
częściej zdarza mi się odczuwać, że zakochałem się w roli ojca kochającego. Bo
chcę, aby moje dzieci miały właśnie taki obraz Boga, Boga kochającego.
Wydaje mi się, że Rysiek nie odrzucił Boga przez śmiercią,
ale własnego ojca, ojca który wcześniej odrzucił syna. Mam mniej traumatyczne
doświadczenia z moim ojcem niż Riedel. Jedno było wspólne. Oboje pili i oboje
bili swoje dzieci.
Nigdy swojego dziecka nie uderzę, ani też nie będę go
epitetować, bo wiem jak to boli.
Komentarze
Prześlij komentarz