Dziecko
O Jezusowym- „Zaprawdę powiadam wam: jeśli się nie odmienicie
i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego” chciałem już
dawno tutaj napisać. Wziąłem sobie te słowa jakiś czas temu do serca i
zgłębiam, o co chodzi? Intuicyjnie czuję, że te właśnie słowa są drogowskazem
dla mnie. Światłem, aby powrócić do domu, tego wewnętrznego, gdzie posiadając owe
poczucie bycia w nim, już więcej się nie szuka, bo czego mi więcej będzie
trzeba?
Kiedyś byłem zafascynowany książką Johna Bradshawa „Powrót
do swego wewnętrznego domu.” Czytałem ją namiętnie kilka razy próbując
zrozumieć idee powrotu do tego wewnętrznego stanu, o jakim pisał autor. Do
stanu, gdy przywraca się sobie samemu swoje jestestwo utracone w dzieciństwie.
Człowiek ów miał podobne doświadczenia w dzieciństwie do mojego. Przemoc i
alkoholizm jego ojca jakże była mi bliska. A rany opisywane przez autora dotykały
mej duszy do żywego. Czułem, czytając tą książkę, że jest dla mnie szansa, aby
uleczyć ten czas z dzieciństwa, czas bólu i rozpaczy. To było dawno, jakieś 20
lat temu.
Od pewnego czasu
przypominam sobie ten czas, gdy szukałem po omacku czegokolwiek, co pomogłoby
mi normalnie żyć. I przyszło do mnie rozumienie, że nie da się uciec od ran z
czasów maleńkości, gdy mały człowieczek uczy się, czym jest życie. Nie da się
uciec. Można usilnie spychać te doświadczenia w niepamięć. Jednak i tak wrócą.
Więc czy nie lepiej pozwolić im wrócić, po to, aby doświadczyć ich jeszcze raz,
jednak w pełnej świadomości dorosłości.
Na początku praktyki
Modlitwy Głębi nie miałem świadomości, że ta prosta modlitwa prowadzi do
konfrontacji z ranami przeszłości. Jak się owe rany pojawiały, trochę byłem
zaniepokojony i przecierałem oczy ze zdumienia, że owe uczucia lęku i
przerażenia we mnie jeszcze siedzą, pomimo tylu lat od czasu, gdy ich doświadczałem.
Po czasie to zrozumiałem. Pojąłem, że nie da się tego, co tłumione nadal tłumić
wkraczając na drogę praktyki modlitwy kontemplacyjnej. Dla mnie nie ma takiej
możliwości, bo staję przed Bogiem nagi, z całymi ranami. I to jest to, czego szukałem
20 lat temu w książce wspomnianej na początku. Obecność w ciszy i ufności jest
tym lekarstwem. Aby to przejść pomagało mi święte słowo: UFAM. Czasem
powtarzałem w chwilach ogromnego lęku; tobie ufam Jezu, lub ufam Bogu.
Lęku i ran już jest
mniej. Czasem lęk powróci, jednak teraz wiem, że wraca po to, aby się wypalić w
obecności, jaką wtedy stawiam przed nim. Intuicyjne czuję, że etap „wychodzenia”
do świadomości ran z dzieciństwa jest pierwszym etapem do doświadczenia tego, o
czym mówił Jezus swoim uczniom o „dziecku”. Etap ten był i jest nadal dla mnie
trudny i wymaga wiele konsekwencji w praktykowaniu modlitwy. I nie sądzę, aby
można było go pominąć na drodze do królestwa niebieskiego.
Potem przychodzi drugi etap. Etap ciekawości i fascynacji.
Etap patrzenia na świat oczami dziecka, gdzie nie nazywa się tego, co się widzi,
lecz się tego doświadcza. Gdy pierwszy raz tego doświadczyłem, zdziwienie mnie
ogarnęło, że mogłem patrzeć na coś nie nazywając tego, jak to zwykle robiłem.
Zamiast tego jest doświadczanie tego, co się widzi. To patrzenie bez nazywania,
lub nakładania obrazu z przeszłości tej rzeczy przywraca świeżość. Tą świeżość,
z jakim dziecko patrzy na coś, czego jeszcze nigdy nie widziało.
Kolejnym doświadczeniem
dla mnie to poczucie, że nie ma granic. Stanu, gdy czuję, że jest bezgraniczna
przestrzeń, nie potrafię opisać słowami, bo się nie da. To takie uczucie jakby
czuło się, że wszystko jest możliwe, a w ciele jest lekkość i świeżość.
Te doświadczenia innego patrzenia i doświadczania życia
uzmysławiają mi, że nie jestem swoimi wyobrażeniami na swój temat, tylko czymś
więcej. Małe dziecko nie ma na swój temat wyobrażeń. Ponoć identyfikuje się z
otoczeniem. Nie posiada własnego JA. Nie ma EGO. Nie ocenia. Nie potrzebuje
udawać kogoś innego. Jest sobą. Po prostu JEST. Czy o to chodziło Jezusowi
mówiąc o staniu się jak dziecko?
Nie miałem tego szczęścia, aby wcześniej to zrozumieć. Być może
byłem bardziej zajęty gonieniem w życiu za swoim cieniem wyobrażeń o sobie i
tego, czego oczekują ode mnie inny. Teraz mi się po prostu już nie chce żyć
iluzją. Szkoda mi czasu. Bóg jeden wie ile mi go jeszcze zostało. Ta świadomość
zbliżającego się kresu motywuje mnie, aby szukać w codzienności tego Jezusowego
dziecka w sobie.
A może się mylę. Może Jezusowi chodziło o coś innego?
Od jakiegoś czasu serce mówi mi o ogołoceniu się, stanięciu nagim przed Nim. Dziękuję za te doświadczenia, które przelałeś na bloga. Jest to dla mnie ważne. Często nie potrafię nazwać tego co czuję, dopiero jak czytam jakiś tekst, w którym jest doświadczenie, mówię sobie, przecież to jest to. Bóg zapłać.
OdpowiedzUsuń;-)
OdpowiedzUsuń